Emocje już trochę opadły i można coś na spokojnie napisać … a działo się sporo.
W drodze w Bieszczady wstąpiłem do rodziców, pierwsze co usłyszałem – Jarek wyglądasz źle, wstąpiłem też do brata i jego pierwsze słowa również nie napawały optymizmem – nie wyglądasz jakbyś jechał się ścigać. Mieli racje – cały sezon dał mi po dupie i wiedziałem że dzisiaj musiałby stać się cud by dobrze pobiec a chyba jedynym powodem dla którego pojechałem w Bieszczady był fakt, że wygrałem pakiet na innych zawodach. Cudu nie było, za to było mnóstwo stresu, przygód, błędów a przede wszystkim swoje oblicze pokazała pogoda, dzisiaj to ona rozdawała karty wraz z organizatorem tego biegu.
PIERWSZA RANO
Godzina startu niesamowita, a do tego wiadomość przed startem – na trasie jest mnóstwo błota – lało cały tydzień. No to pięknie, śledziłem pogodę z której wynikało że lało tylko wczoraj dlatego ubrałem totalnie płaskie buty, bez bieżnika, także jeszcze przed startem pojawił sie dodatkowy stres.
Szybko wykrystalizowała się pierwsza piątka. Pierwszy konkretny podbieg na Małe Jasło a nogi zrobiły się jak z waty. Zwolniłem i całe szczęście, zwolnił też Radzio – tak ten sam Radzio z którym całkiem niedawno robiłem Irona 🙂 Kto by pomyślał, że tak szybko znowu będziemy współpracować. Tym razem niestety nie dałem zmiany koledze ani razu, mało tego mimo że Radzio ciągle gadał to ja byłem grubo poza strefą komfortu, tętno nie pozwalało na swobodne rozmowy.
Już na pierwszym podbiegu gubimy trasę, na szczęście szybko wracamy na właściwe tory i gonimy dalej w stronę Okrąglika i dalej do pierwszego punktu na Roztoki. Z każdym kilometrem biegło się coraz lepiej i gdzieś na 20 km zbliżyliśmy się na sekundowe sprawy do liderów a po drugim punkcie wskoczyliśmy nawet na 3/4 miejsce. Zaczynamy podbieg na Berdo i Hyrlatą. W momencie w którym najmniej się tego spodziewałem coś strzeliło w okolicy kolana, myślałem że to skurcz, Radzio spryskuje mi nogę, mówię by gonił dalej, nie czekał na mnie – ja odpuszczam, ból był spory.
POGODA
Zaczynam mozolną, samotną wspinaczkę w stronę szczytu na Berdo i Hyrlatą, a im wyżej tym widoczność była coraz gorsza. Dochodzę do krzyżówki, kilka dróg do wyboru, wchodzę kolejno w każdą z nich ale za każdym razem zegarek mówi „poza kursem” kombinuje tak kilka razy ale za każdym razem ta sama informacja, poddaje się, mam dość nawracam, to nie ma sensu.
Odwróciłem się jeszcze raz, ostatni i widzę w oddali w krzakach odblask na drzewie. No ja pierdziele jest jeszcze jedna ścieżka, kompletnie niewidoczna, kompletnie nie oznakowana – to tam trzeba iść. Straciłem dobre kilkanaście minut ale idę dalej. Powyżej ok 900 m.n.p.m. widoczność spadła do zera, do tego niesamowite porywy wiatru i temperatura ok zero stopni. Zegarek pokazuje by iść gdzieś w las, totalnie poza ścieżką i tak właśnie robię, wchodzę w środek Bieszczadzkiego lasu, kompletnie nic nie widać, nie ma żadnych oznaczeń ani żadnej ścieżki. Do tego jest mi potwornie zimno, jestem cały przemoczony, nawracam by odszukać ostatnio spotkane oznakowane drzewo niebieskim kolorem szlaku. Mgła była tak niesamowita że nie było widać drzewa od drzewa, zgubiłem się i nie mam pojęcia co robić dalej. Próbuje włączyć mapę w telefonie, ale nie mam zasięgu. Cały terepie się z zimna i ze strachu.
Chodzę od drzewa do drzewa dobrych kilkadziesiąt minut, nie miałem pojęcia że chodzę w kółko ale teraz jak patrzę na mapę to widzę że cały czas kręciłem się w jednym miejscu. Traciłem powoli nadzieje, jest ok 4 rano i jedyne co mi przychodzi do głowy to usiąść i czekać, aż minie noc i pojawi się lepsza widoczność. Rywalizacja i bieg już totalnie mnie nie interesował, byłem przerażony i jedyne o czym myślałem to bezpiecznie wrócić do domu. W pewnym momencie wpadam w drzewo, patrze – jest niebieska farba.
Chwila radości rozglądam się za kolejnym drzewem ale kompletnie nic nie było widać, ide 50 metrów i nic, dlatego wracam do oznaczonego drzewa i próbuje tak kilka razy by w końcu wejść na ścieżkę którą da się iśc. W końcu udało się a po pewnym czasie również zegarek pokazał że jestem na kursie. Gonie pewnie z kilometr, jestem na szczycie Berda. Teraz jeszcze muszę jakoś dotrzeć na Hyrlatą a później będzie już tylko zbieg i nadzieja na lepszą pogodę. Ku mojemu zdziwieniu z przeciwka widzę czołówkę, z jednej strony ogromnie się cieszę, widzę żywą duszę, z drugiej strony okazuje się że od momentu kiedy wróciłem na szlak, biegłem pod prąd. Nawracam i gonimy dalej, zaczyna się zbieg i mimo bólu kolana gonie by znowu nie zostać sam.
ROZTOKI
W końcu dobiegam do asfaltu a na nim czeka mój brat, chyba myślałem że się popłacze, miałem kompletnie dość wszystkiego. Brat zresztą też przerażony bo pojawiłem się pewnie z z godzinę później niż w planowaliśmy. Chwile zastanowienia czy gonić dalej, nie jestem nawet w połowie a do mety zostało ok 60 kilometrów. Krzysiek namawia mnie by to olać, ale nie, walczę, chce pokonać tą trasę pierwszy i ostatni raz. Najgorsze za mną – resztę trasy znam bardzo dobrze a wiem też że jeszcze godzina i zrobi się jasno. Zacznie się nowy bieg.
Jakieś 2 kilometry dalej spotykam Paulę i Wojtiego którzy supportowali Krystiana. Pytam się ich jak mu idzie, jak się czuje. Ależ byłem przerażony jak mi mówią że Krystian jeszcze nie dotarł. Ja pierdziele gościu też zabłądził, przestraszyłem się okropnie bo wiedziałem jakie są warunki na górze i co on tam przeżywa. Jak się okazało byłem w tym momencie piąty – czyli przez cały ten czas wyprzedził mnie tylko 1 zawodnik. Ruszam dalej w stronę Okrąglika, do góry idzie całkiem przyjemnie, staram się cały czas biec i na szczycie jestem już 4 a co bardziej mnie cieszyło w końcu mogłem zgasić czołówkę. Od Okrąglika biegnę w stronę Rabiej Skały i dalej zbieg do Wetliny. Na zbiegach cierpiałem okropnie, kolano nie odpuszczało ale i tak udaje mi się dopaść kolejnego zawodnika i jestem już trzeci. Radość nie trwała długo, znowu pobłądziliśmy, pobiegliśmy główną leśna drogą a mieliśmy gonić w jakąś boczną. Kolega wyjmuje telefon i dzwoni. Jak się okazało miał w plecaku trackera i druga osoba dokładnie widziała gdzie jest i gdzie trzeba biec by wrócić na właściwe tory. Świetna sprawa, jak jeszcze raz przyjdzie mi pomył na takie zawody to chyba też zafunduje sobie takiego GPSa.
Wracamy na kurs, ale znowu spadam na 5 miejsce. Dobiegam do Wetliny gdzie czeka na mnie brat ale co ważniejsze dowiaduje się też, że Krystian też biegnie i dzielnie walczy. Na poprzednim punkcie w Roztokach był ok 10 minut za mną. Wcinam pomidorówkę, uzupełniam żelki, masuje kolano i gonie dalej tym razem na Przełęcz Orłowicza i dalej na górę Smerek. Idzie coraz lepiej jeszcze na punkcie wróciłem na 3 miejsce i czuje że powiększam swoją przewagę. Z przodu był tylko Radzio oraz Robert, którzy tego dnia byli poza zasięgiem.
BUTY
O ile te 50-60 kilometrów było znośnie pod kątem ilości błota to niestety zbieg z Smerka to był koszmar. Jedna wielka ślizgawka a do tego mnóstwo turystów idących do góry. Cały ten kilku kilometrowy zbieg szedłem właściwie bokiem bo inaczej się nie dało. Próbowałem się puścić na dzika i hamować dupoślizgiem ale niestety turbowałem turystów, z czego nie byli zbytnio zadowoleni. Kilkanaście wywrotek i totalnie zmasakrowane kolano ale dobiegam w końcu do Smerka, jestem jeszcze trzeci ale tuż za moimi plecami jest trzech zawodników. Zostaje ostatni ale bardzo trudny odcinek, wspinaczka na Fereczetę i później zbieg do Cisnej. Cały ten odcinek jestem czwarty ale cały czas w zasięgu wzroku mam zawodnika z miejsca trzeciego. Niestety brakło ok 3 minuty by wskoczyć na podium, jednak i tak cieszyłem się z faktu, że mimo tylu przeciwności uda mi się dobiec do mety. Miejsce czwarte jakie wywalczyłem również cieszy. Blisko 91 km i blisko 5 tys. UP zrobiłem w 11:57:38 co daje średnią 7:55.
To chyba ostatni mój start w tym roku. Teraz czas na naprawę, odpoczynek i szukanie nowych wyzwań.
ORGANIZATOR
Z czołowej szóstki, cztery osoby potwornie błądziło w okolicach Berda. Pogoda była koszmarna, jednak fakt, że organizator kompletnie nie oznaczył trasy to jest jakiś dramat. Jedyne na czym mogliśmy polegać to trak wgrany w zegarek, który co chwila był błędny. Całe szczęście, że nikomu nic się nie stało choć i tak blisko 20% startujących nie dobiegło do mety. Po raz kolejny organizator zachował swój tandetny poziom, szkoda! Na osłodę należy docenić jednak bogate pakiety startowe oraz dekoracje, aż 6 najlepszych zawodników.